Ach, Melissa…
Słowo „seans” pochodzi jakoby ze starofrancuskiego seoir, co znaczyło: siedzieć. A zatem „seans” to etymologicznie „posiedzenie”. Ale w polszczyźnie zrósł się z dwoma kontekstami, zresztą jakoś spokrewnionymi, które go od takiej urzędniczej trywialności oddzieliły: z duchami i z kinem. Seans filmowy ma w sobie coś ze spirytyzmu. Zresztą nie bez powodu Kantor określał swoje „Wielopole, Wielopole” nie jako przedstawienie, ale jako seans teatralny. Wczoraj urządziłem sobie taki właśnie seans – spokrewniony trochę z niesamowitością. Choć…